jali mianie z noh da haławy. Nia to, što z parwanaj brawerki majej żartawali, ale i z praŭdziwaj dušy majej…
Ja ciarpieŭ i maŭčaŭ.
Jak ciżarnaja hira, chiliła krywawaja kryŭda moj kryż; mozh u kaściach maich wysach. Niešta smaktała kroŭ maju i čuŭ ja niejki hołas tajomny u poŭnačy:
Maci staraja kliče ciabie, čekaje piastuna swajho. Pa načach nia śpić, dy ŭsio płače: čamu ty ab jaje zabyŭsia? Čamu ty jaje pakinuŭ? Twajo pole nie arana, błahije susiedzi kamieńniami zakinuli mieży twaje. Nawat cyhanoŭ achwota nie prabirajeć pierenačewać u pustcy twajej…
— Chadzi!.. Maci staraja zawieć ciabie damoŭ u rodny kutok… Jana ślazmi swaimi abmyić twaje krywawyje rany… Siwymi wałasami prykryić apuchšyje nohi twaje i prytulić ciabie…
Wyrwaŭsia miesiac z-za błakitnaj chmarki i ješče sumniej zrabiłasia mnie…
Pawiesiŭ ja torbu na plečy, tużej apirazaŭsia, ubiŭ nowy ćwiek u swoj nowy kij i pawiarnuŭsia twaram schudałym da rodnaho kraju… Razleźli atopki maje, nohi maje ab wostryje kamieńnia kalečylisia…
Ale kożny kawałak darohi ŭliwaŭ niejkuju żudasnuju asałodu u dušu nieščasnuju maju, bo s kożnym časam bliziŭsia ja da soniejka majho, da maci majej, da ubohaj wioski, dzie ja radziŭsia…
I pahody i niepahody panawali nad niebam…
Zajšło soniejka, dy ŭznoŭ ŭzyjšło. Ihraŭ pastuch u trubu, damoŭ żywiołu honiučy i ŭ pole honiučy…
Woś, dziakawać Bohu, znajomy, šyroki haściniec… Woś taja samaja biarozka la krušni, toj samy uzhorak, dzie żwir kapali, toj samy chmyźniak la wyhana.
Ludzi jeduć s pola — mianie nie paznajuć. Każu — „dzień dobry!“ — maŭčać.
Niejkim ahniom napoŭniłaś duša maja, niešta śpiorłasia