saje, sam nazad ŭwieś padajecca — konik służbu znaje: jon zachodzić biez panuki, biez kamandy spraŭna, ażno hlanuć na siwoha luba i zabaŭna.
Byccam znaje siwy konik dumki arataja, i jaho panuki-kryku służka nie czakaje.
A araty, zawiarnuŭszyś, spynić druha-siŭku, słoŭca łaskawaje skaża i paprawie hryŭku.
Hładzić konika pa szyji, much dakucznych honić, jak-by woś z najlepszym druham z konikam hamonić.
„Zmardawaŭsia! supaczyń, brat, pastaji, pakurym. Wieratnik my hety skonczym, spaczywać paturym!“
Konik trecca haławoju źlohka ab kaszulu. Supaczyŭszy, jznoŭ jon ciahnie soszańku krywuju.
A araty, zadumlony, uznoŭ jidzie stupoju. Mocna, mocna jich zwiazała praca za sachoju.
„Hej, moj konik! hej siwieńki!“ nosicca pa poli. Konik, soszka i araty mierna jduć pawoli.