Старонка:Uspaminy. Jadwihin Š.pdf/53

Гэта старонка не была вычытаная

Kancert zaciahnuŭsia. Užo dobra ściamnieła, kali razyjšlisia.

Wiarnuŭšysia ŭ swaju kameru, my-Mienčuki ― paŭkładalisia do snu, ale hety son ani jak da nas nia prylataŭ. Čamu? i sami jašče dobra nie razumieli. Ot - hutarym, šepčemsia, bytcam bajalisia, kab chto inšy nas nie padsłuchaŭ.

Kali hlaniem, ažno i našyje susiedzi-słuččaki, mahileŭskije, witebčanie — niejak nia mohuć spakojna prymaścicca na swaich narach: uschopliwajucca i taksama šepčucca, jak my.

Što za pryčyna? Hetki to ŭdały byŭ kancert, hetak to wiasoła tam było, tut na tabie: markotna, ale to tak markotna zrabiłosia na dušy, što zdajecca hatoŭ kožny z nas choć u wir-haławoj.

Paŭspazali my z naraŭ i zyjšlisia razam sa swaimi susiedziami-tawaryšami, katorych mučyło, jak my bačyli, taksama niejkaje niespakojstwo.

Ale niejak ničoha u nas nia kleiłosia: kožny hawaryŭ ab niejkaj drobiazi, ab niejkim hłupstwu, staranna abminajučy toje, što nabaleło i trywožyło jaho dušu.

― Tawaryšy, bratki maje rodnyje! pačuŭsia prycišany, miahki holas nieidzia saŭsim z boku, ― što ž z nami stałasia? Čamu prycichli hałasy našyje? Čamu nas aharnuła takaja sumnota? Čamu nie chapaje nam słoŭ wylić toj žal, tuju bol, jakije zapanawalí ŭ našym maz-