Pradmowa Gedali
Апавяданьне
Аўтар: Эліза Ажэшка
1907 год
Арыгінальная назва: Gedali (1884)
Іншыя публікацыі гэтага твора: Гедалі (Ажэшка/Ананім).

Спампаваць тэкст у фармаце EPUB Спампаваць тэкст у фармаце RTF Спампаваць тэкст у фармаце PDF Прапануем да спампаваньня!




Wieczar letni na szyrokuju raŭninu paczynaŭ apuszczać užo zmrok pierahledzisty, ŭ katorym usio było jaszcze widna, chacia i pryciemniena. Žytniszcza u tym paŭstajuczym zmroku nie pieramienili swajaje žoŭtaj chwarby i niaroŭnaho pawierchu, darohi addzielalisia ad pola piaskowoj ŭstužkaj, mutna bialiłasia ćwituszczaja hreczycha, pukatymi zdawalisia palawyje hruszy, a topali styrczali nad pabłytanymi linijami budynkoŭ małoha chfalwarku, bytcam wysokije stoŭpy. Na adnym baku nieba błukałasia jaszcze ahnistaja czyrwonaść zachodu, na druhim śpiortyje chmary pastali takim muram ciomnym, szto možna było uhledzić u hetym wobraz wystupajuczaj noczy. Ciopła i cicha. U žytniku adzywalisia tolki niekali pierepiołki, nad biełaj hreczkaj zaczarnieŭ czasam nietapyr i, pralacieŭszy poŭkruham, hinuŭ hdzieści, dy iržannie kanioŭ czutno było z niedalokaje paszy. Zwieryna, ptuszki, rabaki — usie spali; ludziej tak sama ani widać, ani czuwać; ab žycciu ich tolki hawaryli niekolki wohnikoŭ, mihaciaczych siarod budynkoŭ chwalwarku.

U hetym zmroku i maŭczanni szyrokich sonnych paloŭ adzin tolki czaławiek iszoŭ darohaju, abapoł katoraj staryje wierby zwieszwali swaje huzawataje, śmieszna pawykruczwanaje hallo. Ale nie kierawaŭsia mokraho harachawiennia i, pierastajuczy jeść, jakby adpaczywaŭ u cichaj roskoszy.

Raptam nie ŭdaleczynie szahoŭ z dwaccać padniaŭsia z ziamli jakiś czaławiek i praz minutu uhledaŭsia u ciemnatu pola, pa hetym skoczyŭ na miežu i z padniatym kijam, zrabiŭszy niekolki sprytnych, cichich skokoŭ, schapiŭ klenczaczaho czaławieka za kaŭnier. A hołas małady i zdarowy kryknuŭ:

— A szto ty tut robisz, zładzieju, wałaczaju? Haroch nasz jesz dy topczesz dy peŭnie i kiszeni sabie im napichajesz! Papaŭsia, sabaczaja dusza! Ustawaj, nu! i chadzi chutczej! Bo jak paciahnu ciabie kijam, to pahladzisz, jak koń pabiažysz za mnoj!

Niawiedama, ci mohby jon lacieć nawat pad stracham kija, ale szto z ziamli zarwaŭsia chutka, uwieś z haławy da piat dryžuczy s piarepałochu. Tak niehadanna i ŭ takim czasi jaho zławili! Sahnuŭsia nizka razoŭ kolki, kłaniajuczysia chutka, i achrypszym hołasam biez ładu prahawaryŭ:

— Oj! oj! niechaj mianie wielmožny panicz puścić! Ja da szynkara u Szumnaj pierenaczawać idu! Aj! oj! hety haroch… taki sabie pry darozi… taki charoszy haroch… Ja tolki, kaliwaczkoŭ kolki. Niechaj mnie wialmožny paniczyk padaruje i puscić… Ciž heta takaja szkoda, ci szto?

Nie słuchajuczy nawat jaho, chłopiec kryczaŭ:

— A! ci heta wialikaja szkoda? A ty szto dumaŭ, szto nie? Ci prybytak nam z hetaho, szto takije zładziei, jak ty, usienki haroch z bierahu abjedajuć. Treba było jaszcze bulby naszaj nakapać… Mieŭby czym „bałabostu“ u szabas paczastawać. Praz was czaławiek jak sabaka musić na polu naczawać, kab swajoj krywawaj pracy upilnawać, tutaka jaszcze baćka kryczyć, szto niwodnaho złodzieja nie złapaŭ. Ale złapaŭ taki! złapaŭ! Chadzi da baćki! na sud! Budzie tabie! papomnisz!…

A szto ty tut robisz, zładzieju, wałaczaju?!


A szto ty tut robisz, zładzieju, wałaczaju?!

Rukami razmachwaŭ szyroka i kryczaŭ tak mocna, szto až pa poli razchadziłasia daloka. Ale achrypły, cichi hołas paczaŭ iznoŭ toje samaje:

— Oj! oj! niechaj mianie wielmožny panicz puścić… Ja da szynkara ŭ Szumnaj na naczleh… Oj, sud!… Hety haroch tak pry samaj darozi raścieć, a czamu jon pry darozi? Ja baćku wielmožnaho panicza znaju… Kab jon szczaśliwy byŭ, jak ja jamu žyczu!… kab jon druhi taki chwalwarak kupiŭ!… kab jamu ŭ poli zołato samo radziłasia!… kab jon, nu!… sto takich, jak panicz, pieknych synoŭ wyhadawaŭ!…

U zmroku nia było widać jaho twary, ale, szto niekolki słoŭ, hnuŭsia ŭ nizkim pakłoni, a prysadzisty toj chłopiec, ci kali ŭžo hnieŭ prajszoŭ, ci tak z natury nia hnieŭliwy, buchnuŭ śmiecham:

— A tož błahasławić! — Sto synoŭ. Dobra ja na hetym skarystaŭby, kali mieŭby dziewianosta dziewiać bratoŭ! Nu, dusza niechryścijanskaja, niczoha nia zrobisz, niczoha nie wycyhanisz ty ŭ mianie swaimi błahasłaŭlenniami! Marsz pierada mnoj, a ja dyk za taboju jak sałdat za arysztantam. Da baćki, na sud! Ein, cwaj, drej, — marsz!

Robiaczy, jak maskal na wuczenni, uziaŭ kij na apleczak i paczaŭ nadychodzić na žyda, katory z wysiłkam i stahniacienniem padymaŭ pakunak na pleczy. Aśmielany wasołaściaj chłopca, szto jaho zławiŭ, zahawaryŭ znoŭ s cichim śmiecham:

— Nu, pajdu, pajdu! A czamuž ja nia maju pajści? ciž to ja paniczoŭskaho baćki nia znaju? ciž ja nia wiedaju, szto jon biednamu Gdalu niczoha złoha nia zrobić? Ja pana Ihnaca Karejbaho znaŭ jaszcze tahdy, kali jon u Karejbach… ŭ swajoj wakolicy žyŭ… a ciapier to užo piać hadoŭ, jak hety sabie chwalwarak kupiŭ… Daj Boh, kab jana zdaroŭje było! Ja jaho ni bajusia! jon miłaserny czaławiek!

Ale pa dryžanni hołasu, a nawat i pa cichim śmiesi, czutno było, szto bajaŭsia. I paczaŭ iści z zhorblenymi pleczyma, z nachilanym twaram. Addychannie jaho stała hałaśniejsza, hołas bolaj zachryp; niekolki raz kaszlanuŭ i plunuŭ. Karaciel jaho iszoŭ zaraz za im. Niaŭbaŭki padyszli da darohi absadžanaj wierbami.

— Na prawa, marsz! hromka zakamandawaŭ syn haspadara chwalwarku. Pojmany zaśmiejaŭsia achrypła:

— Chi, chi, chi, chi! jaki panicz wiasioły! daj Boh zdaroŭjeczka paniczu!

— Pawinszujesz, kali tatka za haroch chałat z skury ździare!

— Chi, chi, chi, chi!

Znoŭ zakaszlaŭsia i na moment prystaŭ.

— Nu, idziž chutczej, bo ŭ kark palnu!

I szczymleny kułak zanios nad zhiblenymi placzmi žyda, ale nia ŭderyŭ, tolki praz czas jakiści hraziŭ paczastunkam.

Pad ciomnymi wierbami razdałosia praciažnaje stahnaciennie:

— Och, och, och!


∗          ∗

U chwalwarku Ihnacaho Karejby chata žyłaja nie wielika, pakrytaja sałomaj, była raździelana sieniami na dźwie paławiny; u adnoj mieściłasia słužba razam z ptastwam chatnim, u druhoj žyŭ sam haspadar chwalwarku z swajoj radnioj.

Raboty dnieŭnyje skonczeny tolki szto. U „czeladni“ na wialikim ahniu waryli wiaczeru dla parabkoŭ, pastuchoŭ i dziewak. Hudzieli hrubyje hołasy mužczynskije, śmiejalisia hołasno kabiety, razdawałosia wiasiołaje dziaŭkannie sabaki dy ŭreszci hałaśliwaje kudachtannie kurej, siadžuczych u ciomnym padpieczku, katorych zbudziŭ świet ahniu dy hałasawannie ludzkoje. Pa druhim boku sianiej, prastornuju chatu, majuczuju padłohu z daszczok, tak sama aświeczywaŭ ahoń, dy hareŭ jon nie ŭ wialikaj pieczy jak ŭ „czeladni“ ale ŭ hłubokim, razłožystym komini. Pry ahniu tym waryłasia nieszta ŭ wialikim harszku. Czyrwony błysk ahniu błukaŭsia pa parazwieszanych na ścienach abrazkoch, padaŭ na czyrwonyje ławy, stały i zedli (słonczyki), na zawaliwajuczyje kut chaty krosny. Praz adczynianyje dźwiery świet wiaczerniaho ahniu zahladaŭ i da druhoha pakoju, hdzie, choć i nie wyrazista, pakazywaŭ rysy dobra posłanych łožak, žalezam akowanyje skryni, miachi z woŭnaj ci z mukoj, kłubki, motki i tak sama światyje abrazki. Pakoj hety, druhi, słužyŭ spalniaj i kamoraj (skarbcam), pierszy že stałowaj a pa czaści i kuchniaj.

Ihnacy Karejba minut piatnaccać jak pryszoŭ z pola, dzie razam z parabkami nakładaŭ wozy jaczmieniam i, dziela haraczyni zniaŭszy marynarku, siadzieŭ za stałom ciapier tolki u pałatnianaj kamizelcy. Pierad im ležaŭ bochan chleba razowaho, stajali talerki dy raskładzieny aławianyje łyžki.

Pan Karejba byŭ czaławiek nizkaho rostu, prysadzisty z twaram kruhłym jak miesiac u poŭni dy z siwawataj haławoj astryžanaj „jožykam“. Skura na twary dy szyi, abhareŭszaja da wiszniowaj chwarby, zmorszczany łob, zahrubiełyje ruki z wuzławatymi palcami pakazywali, szto chacia mały ale bahata uradžajny hety chwalwarak nie dastaŭsia jamu darma, ale wyrabiŭ jon sam jaho moram krywi dy potu dy praz mnoha pieraniesianych nieŭzhod. Paminuŭszy ŭsio heta, z cełaj chwigury hetaho „zaścienkowaho szlachcica“ prahladała wialikaja siła, žaleznaje zdarouje, a na szczyra śmiajuczejsia twary kožny moh wyczytać zadawalonaść i z siabie, i z taho, szto zrabiŭ.

Pan Karejba.


Pan Karejba.

Saŭsim inaczej wyhladaŭ siadziuczy tak sama pry stale wysoki i chudy akanom z Szumnaj, czaławiek (let siarednich) nie stary, na doŭhich nahach, z doŭhaju twaraj, chitrymi waczami dy wostrym kustom czornych wusoŭ nad chitrasnymi wustami. Mieŭ jon na sabie czorny surdut i czyrwonuju krawatku pad szyjaj. Usie wiedali, szto byŭ wielmi pusty czaławiek, a da taho i sprytny dawoli dy za ŭsiaho i z usich žartawaŭ. Siahonnia, waroczajuczyś z susiedniaj wioski, dzie zhodžwaŭ rabotnikoŭ, prywiazaŭ sytaho konika da płotu i zajszoŭ da Karejboŭ na hutarku susiedzkuju dy na świežuju bulbaczku, katoraja waryłasia na ahni. Razmaŭlajuczy ab žniwoch z haspadarom, jon usio chitrymi waczami zirkaŭ na maładziutku Karejbianku, katoraja, nia hledziaczy na toje, szto mieła usiaho hadkoŭ piatnaccać, wielmi czastych haściej prymanwała da chaty, ale hety, zdajecca, nia byŭ joj miły.

Dziaŭczynka, jaszcze saŭsim padrostak, było ŭ parkalowaj adziožy, katora nie zakrywała ani noh bosych, ani zahareŭszaj szyi; stajała jana nie dalok ad ahniu i, staŭszy bokam da zalotnika, wadziła palcam pa niaroŭnaj pawierchnaści pieczy. Ahoń załaciŭ jaje twar, padobnuju da czyrwonaho jabłyczka, adbiwaŭsia ŭ jaje siwych waczoch i jaszcze bolej zaczyrwieniwaŭ czyrwonyju ŭstužku, abwiwaŭszuju wołasy, szto swabodna lažali na pleczkach.

U wadbłysku hetaho ahniu, dahledajuczy harszczka i nie mieszajuczyś da mužczynskaj hutarki, stajała maci siamji, wysokaja kaścistaja, z łobam tak sama namorszczenym, jak u muža, kabieta, z takimi samymi, jak u jaho, hrubymi rukami, ale, widać nia duža i nie zdarowa — nawat može chworaj trochi, zahukanaja, rastrepanaja, z wustam zaŭsiahdy adczynienymi. Praz mnohije hody pracawała ŭ chaci dy ŭ poli, paradziła szmat dziaciej, wyhadawała ich, dy mnohich pachawała na parachwialnych mohiłkach. Troje tolki zastałosia pry žycciu: hetaja woś, szto palcam pa komini wodzić, rumianaja dzieŭczyna, dy jaszcze dwa syny.

Ab synoch jak raz z swaim susiedam Ihnacy Karejba wioŭ hutarku; wialikije zhryzoty mieŭ jon. Sciopka toj, katory ściaroh ciapier na poli bulby dy harochu, skonczyŭ užo na światoha Pietra dwadcatku hadoŭ. Paždaŭszy hod — da wojska! A jak že jon biez hetaho syna na haspadarcy astaniecca? Staraść prychodzić — ciažka budzie jamu. I tak doŭha! Bo kali Ściopka byŭ chłopczykam, nia mielisia jaszcze jany tak dobra, jak ciapier. Dziela taho czytać dy pisać wuczyli samy ŭ chaci — i lhoty jon nijakoj nia maje. Na sześć hadoŭ pojdzieć u sałdaty. Može ŭžo paśla i woczy ich nie ubaczać jaho… Padpadzie wajna mo… a tutaka hetym czasam u baćkoŭ prawaj ruki niechwat…

Karejbicha adwiarnułasia da ahniu i rukawom saroczki praciahnuła sabie pa waczoch. Akanom že z Szumnaj zapytaŭ nazwanaho teścia swajho sałodzieńka:

— Nu, a Januk? Hety ŭžo musić ŭ sałdaty nia pojdzieć, jak skonczyć nawuki?

Na czyrwonuju twar Karejby bytcam papaŭ świet sonca:

— Januk, panie dobrodzieju! oho! pojdzie, peŭnie szto pojdzie… tolki nie na sałdata, ale na adwakata… cha, cha, cha!… Zdolny błazan, niechaj jamu Boh daść dobra, a da knižok, jak žyd da biblii. — „Ja, tatku, — kažeć, — jak skonczu szkołu, dyk da uniwersytetu pajedu!“ „Jedź synku, — hawaru, — wuczysia; karalom budziesz!“ A jon: „Nie karalom, tatku, tolki adwakatom!“ — Niechaj budzieć i tak! Niechaj choć adzin Karejba ŭ ludzi wyjdzieć! Dziakuj Bohu! stanieć u mianie i ciapier na wuczennie syna… Ściopka nawuki nie dastaŭ. Niczoha nie paradzisz. Inszyje byli czasy. Ale ŭžo kali słužbu wojskowuju szczaśliwa adbudzieć, dyk bolej ad druhich ziamli dastanieć… jak sprawiedliwaść kaže… Ja niwodnaho z maich dziaciej kryŭdzić nie choczu i ŭsich troch niadzialu roŭnieńka… roŭnieńka… U mianie i dzieŭczyna tak sama rodnaje dzicio, a jak žež! i miećmie stolki, jak i braty… wo szto!

Nia wiedama czamu, czyrwoniejuczyje siarod czornych wałasoŭ wuszy akanoma z Szumnaj zawaruszylisia niejak u toj samy czas, jak Karejba bajaŭ ab swaim pastanaŭlenni roŭna padzielić chwalwarok papamiež usich dziaciej. Niespakojnyje jaho woczy zapłylisia jakby masłam abo miodam i zwiarnulisia da stajaczaj kala prypieczka dzieŭczyny; niespadziewana dla ŭsich tak hołasna, szto až Karejba woczy wytraszczyŭ, jon kryknuŭ:

— Budžu paniu, panna Jadwiha!

Byŭ heta nadta dobry sposab paczać hutarku z maładoj dzieŭczynaj. Ale jana zamiesta adkazu sarwałasia z miesca dy paczała biehczy, pieralacieła chatu i chacieła szmyhnuć ŭžo u dźwiery, kali trach! nieszta stuknuło, a potym dwa ŭzrywy zwonkaho śmiechu! Stuknulisia heta dźwie maładyje hoławy i tak mocna, szto až razlahłosia pa chaci. Niczoha! Dzieŭczyna, trymajuczysia rukoju za łob, śmiejałasia tak, až kłałasia sa śmiechu; z wiasiołym śmiecham ŭbieh da chaty i szasnacaciletni chłopiec z strelbaj za placzmi — ŭbieh i adnoj rukoj zniaŭ szapku z pryczeplenym szkolnym znakam, druhoj kinuŭ na stoł dźwie zabityje ptuszki. — Za im ŭlacieŭ i z radosnym brecham paczaŭ krucicca pa chaci niewialiki sabaka, ni to wyžał, ni to dworny, tak zapeckany, szto nia možna było paznać, jakaja szerść u jaho. Pa adziožy chłopca možna było paznać, szto waroczaŭsia s palawannia; boty byli ŭ bałoci, a adzieža nasiakła wilhacciu mokrych łuhoŭ. Z twary jaho, jak u siastry kruhłaj i drobnaj, tolki jaszcze mizarniejszaj, zmoczenaj kaplami potu, tak i biła radość. Siahodnia pierszy raz na letnim adpaczynku baćka dazwoliŭ jamu zniać sa ściany strelbu i pajści na palewannie.

I woś zabiŭ dźwie ptuszki! I dla jaho zawaruszyłosia ŭsieńka, szto było ŭ chaci. Karejba u zahrubiełych dałoniach trymaŭ i aszczupywaŭ pryniesienych ptuszak.

— Alež i tłustyje, panie dabrodzieju, jak masłam ablityje; ci baczyli heta, szto, i błaznota umieje stralać… cha, cha, cha!

I śmiejaŭsia na ŭsio horła, a akanom z Szumnaj pamahaŭ jamu nizkim hołasam, razpytwajuczy Januka, dzie toj palawaŭ, daradžwaŭ inszyje miescy, dy achwiarowywaŭ swajho sabaku, praŭdziwaho, — słowa honorowaho czaławieka, — praŭdziwaho wyżła.

Karejbicha zdymała u synka strelbu z plecz i abcirała chwartuchom pot na jaho twary. Jadwinka, nie saŭsim jaszcze ścichnuŭszy, kinułasia da stajaczaho na ahni harszka, maładzieńki palaŭnik wyszoŭ z chaty zaraz pa pałudni, i pawinien być hałodny.

Nieŭzabawie na stale pajawilisia talerki z kisłym małakom i ahromnaja miska skwarkami ablitaj bulby. Uch! zrabiłasia wiesiało i jasno.

Ahoń na prypieczku hareŭ szyrokaju płamianistaju chwalaju, a Karejbicha pastawiła jaszcze i świeczku na stoł ŭ miednym lichtary. Z pryczyny hościa dastali z szafy cynkowyje łožki, i tyje bliszczali i zwanili ab talerki, czerpajuczy z ich małako, abciahnienaje słojem śmietany.

Karejba z susiedam papiwali wisznioŭku swojskaj honki. Karejbicha z radasnym na kaścistaj twary uśmiecham padliwała i padkładała jady hościu dy dzieciam. Akanom z Szumnaj, abcirajuczy szto moment rukoju z załatym pierścionkam małako s tyrczaczych wusoŭ, kidaŭ miodowyje pohlady na Jadwiśku, katoraja, klenczaczy na ławie, a paławinaj cieła zlohszysia na stoł, jeła z adnoj talerki z bratam, dy bosymi piatami wiesieło pastukwała pa ławi, dy zhadziłasia nawat, chacia z chmurnaj trochi zamankaj, adkazwać na zaczepki niamiłaho kawalera…

— Panna Jadwiha nieszto siahonnia złaja.

— Ja saŭsim nie złujusia, tolki heta tak panu Tomkiewiczu zdajecca.

— A ci panna Jadwiha wiedaje, szto zławannie szkodzić chorostwu?…

— To niecha pan Tomkiewicz užo nikoli nia hniewajecca, bo zbrydzieje.

— Ciž heta ja maju razumieć tak, szto ŭ waczoch pani ja wydajusia charoszym?…

Ŭsie wieczeraŭszyje śmiejalisia, i tolki Januk, nie zważajuczy na daŭcipy siestry i Tomkiewicza, raskazwaŭ dalej ab swaim palawanni. Zwonki, tonki, napałowu dziacinny jaho hołas pierabiwaŭ usie druhije hołasy. Jeŭ, wymachwaŭ rukami i hawaryŭ. Hawaryŭ najbolsz da baćki, katory jaduczy napichaŭ poŭnyje szczoki haraczaj bulby, a woczy bliszczali ad haraczyni i zdawalennia.

— Hladžu ja, tatku! Trezor staić… Piłnuj! — kryczu. Staić jak mur! Ja heta strelbu da woka… idu… Idzi dalej! — kažu. — Trezor biežyć dalej! Jaszcze! dalej! Ptuszka fuur! puch! puch!… zabiŭ!…

Trezor, czujuczy swaje imia, kruciŭsia kala stała, radosna skawyczuczy; dali i jamu talerku kisłaho małaka.

— Cha, cha, cha! — na cełaje horła śmiejaŭsia Karejba. — Jak hety błazan da ŭsiaho patraplajeć: i da knižki i da strelby. Tolki hladzi smarkacz, kab sam nie padstreliŭsia…

U toj czas adczynilisia dźwiery ad sieniej i, papchnuty nieczyjaju rukoju, ŭlacieŭ da chaty czaławiek ŭ doŭhim padziortym adzieni, botach biełych ad pyłu, s pakunkom na pleczach, s kijem dy s szapkaj u ruce. Papchnuli jaho tak mocna, ci sam jon byŭ tak słaby, szto ad parohu zachadziŭ jak pjany, i staŭ tolki tahdy, kali rukoj abpiorsia ab ścienu; stajaŭ pamiež dźwierami i prypieczkam, trochi ŭ cieniu, i, zhorbleny pad swaim cienžaram, hoławu wysunuŭ na załaty świet ahniu.

Hetaja chudaja, abciahnutaja łachmanami chwihura, nahibajuczajasia ŭ nizkim pakłoni, s pakunkam na pleczach, kijem u ruce, wałasami rastrepanymi, s kaścistaju twaraju, abciahnienaju skuraj, jak žoŭtym apłatkam — ŭ hetaj wiesieło aświeczenaj chacie, pasiarod zdarowych zaharełych twaroŭ, tłustych ludziej, hromkich śmiechoŭ dy niazhorszych dastatkoŭ, pakazałasia, niby raptam s pad ziamli zjaŭlajuczyjsia duch muczennia.

— U Imia Ajca i Syna! — niasuczy ruku da łba paczała Karejbicha.

Usielaki duch Pana Boha chwalić! — z žartoŭnym śmiecham kryknuŭ Tomkiewicz!

— Jezus, Maryja! — jenknuła Jadwisia i schawałasia za brata, katory, pałažyŭszy łožku na talerku, pryhladaŭsia na wajszoŭszaho, szto stajaŭ z waczami zapałymi, bliszczaczymi, asleplenymi, pierapałochanymi.

Szyrokimi szahami, ćwiorda padyszoŭ da stała prysadzisty silny chłopiec u karotkaj siermiažcy i ŭ wysokich botach. Byŭ jon wielmi padobny da baćki. Tak kaliści wyhladwaŭ musić stary Karejba. Sinije woczy chłopca bliszczali, bieły łob jaho addzielaŭsia ad zaharełaj twary; wołasy mieŭ, jak i siestra, jasna-załacistyje, a ruki ahrubieŭszyje ad pracy ŭ poli, jak u baćkoŭ. Kinuŭszy niedbała haławoju akanomu z Szumnaj, padyszoŭ jon da baćki.

— Złodzieja, tatku, prywioŭ!… Haroch, nasz žraŭ, až jamu za wuszami laskacieła, a može i u kiszeni panabiraŭ. Niechaj tatka robić z im, szto chocze! Ja swaje zrabiŭ!

Jaszcze nia skonczyŭ kazać, kali ŭžo maci upchnuła jamu ŭ ruki talerku, poŭnuju zaszkwarenaj bulby; a Ihnacy Karejba až padniaŭsia z ławy, dy tak stuknuŭ kułakom u stoł, szto až talerki i łožki zabraszczali. Na nizkim, husta pakrytym morszczynami łobi staroha haspadara až nabryniali, jak siniewatyje sznurki, žyły; woczy jaho zaharelisia, szczoki zalilisia kroŭju. Z usiaho widać było, szto ŭ hniewi jon može być straszny.

— A, praklaty sabaka! Ja tabie pakažu, jak maju krywawuju pracu marnawać!…

Kryk hety byŭ ŭsio roŭna, szto ryk lwa, a narekannie Ściopki prypaminała marmytannie maładoha miadźwiedzia. Chacia i uzbahacieŭszyje, baćka i syn pracawali i dalej ułasnymi swaimi rukami: samy harali, siejali, kasili; dziela hetaho i baranili jany ŭsio, szto dabyli swajoj krywawaj pracaju, jak woŭk baronić ciažkaj zdabyczy. Raptam stary Karejba kryczać pierastaŭ i słabymi waczami, prykrywajuczy ich dałoniaj, uhledaŭsia ŭ pojmanaho.

Szto heta? spytaŭ, — Gedali, ci szto? Ci ty Gedali, z Woŭpy? Nu, hawary! Ci aniamieŭ?

Zapytany pawaruszyŭ niekolki razoŭ hubami, pamaŭczaŭ i, chiluczysia nizka, wybałbataŭ:

— Gedali, wielmožny panie! Ja… Gedali z Woŭpy… toj samy, da katoraho wielmožny pan kaliści zaježdžaŭ pa sol dy pa žaleza… toj samy, katory mieŭ tuju bryczku dy paru tych dobrych kanioŭ… szto pan wiedaje… oj!…

Pazbyŭsia trochi strachu i haławoj pakiwaŭ z palitawanniem. Karejba musić dobra ŭžo jaho prypomniŭ, bo sieŭ iznoŭ na ławi i, chacia hnieŭny jaszcze, ale užo nie tak, prahawaryŭ:

— Dobra wykierawaŭsia… na złodzieja, szto chodzić pa czužych polach i kradzie…

— Žyd kaścistaj rukoj ŭderyŭsia ŭ hrudzi:

— Wielmožny panie! ja nie kraŭ… kab mianie nieszczaście spatkała, kali ja kraŭ! kab zaŭtraszniaho dnia nie daczekaŭ!…

— A sztož rabiŭ? — trymajuczy talerku u adnoj ruce, a druhuju szczamiŭszy

Žyd kascistaj rukoj ŭderyŭsia ŭ hrudzi.


Žyd kascistaj rukoj ŭderyŭsia ŭ hrudzi.

ŭkułak, padskoczyŭ da jaho Ściopka. — A sztož heta rabiŭ, niedawiarku, kali ciabie pry harosi zławiŭ? ha?

— Nu, pszepraszam! niechaj wielmožny panicz nie hniewajecca… ja taho harochu nie kraŭ…

— Szto ty rabiŭ? — z padymajuczymsia iznoŭ hniewam kryknuŭ Karejba.

Tomkiewicz, katory na žyda pahladaŭ wielmi kosa zažartawaŭ:

Jon musić ŭziraŭsia, ci ŭ tym harosi czasam nie rastuć rubli…

Żyd cicha wyhawaryŭ:

Ja jaho jeŭ… heta praŭda…

Karejba kryknuŭ znoŭ:

A sztož ty sabie dumajesz, szto ja haroch sieju dziela taho, kab kožny wałaczaj abžyraŭsia im? Paczekaj… nie daruju… musisz zapłacić, a kali nie, dyk da mirawoha zawałaku…

Żyd znoŭ skurczyŭsia nizka:

— Oj! — zastahnaŭ, — kab wielmožnamu panu sto hadoŭ žyćcia i zdaroŭja było, kali wielmožny pan Gedalu daruje… Ja da Szumnaj iszoŭ na naczleh i hety haroch spatkaŭ… Jon pry darozi raście! A czamu jon kala samaj darohi rascie? Aj! mnoha tam ja jaho zjeŭ?! kryszeczku…

Tomkiewicz, katory, jak widać, sprytam swaim chacieŭ pakazać lubaj dzieŭczyni, szto jon umieje, zirnuŭ sałodzieńka na Jadwiniu i z hrubym śmiecham zapytaŭ:

— Tak heta wam, žydzie, — słowa honorowaho czaławieka, — wasza wiera mnoha kraści nie pazwalaje, alež kryszeczku to možna? szto?

Żyd dziŭna niejak hlanuŭ na hawaryŭszaho i z mocna scisnutymi hubami maŭczaŭ z minutu. Paśla, hladžuczy ŭ ziamlu, adkazaŭ:

— Na szto tut wiera? Jana nikomu kraści nie pazwalajeć.

I jaszcze ciszej dakonczyŭ:

— Ja byŭ hałodny…..

— Kali ty byŭ hałodny, to treba było paprasić, a nie brać biez dazwalennia… paczaŭ Karejba.

Ale Tomkiewicz, pierakruczywajuczy mowu swaju na žydoŭskuju, pierapyniŭ jaho:

— A kali toj haroch byŭ trefny, to szto ciapier budzie?

Żoŭtyje huby Gedala skrywilisia niespakojna; musić Tomkiewicz zaczapiŭ balaczku sumiennia jaho. Ŭzirajuczysia ŭ ziamlu, apuściŭ zmorszczeny pad siwiejuczymi wałasami łob i hłyboka zadumaŭsia. Raptam wyprastawaŭsia na stolki, na skolki pazwoliŭ hnuŭszy pleczy jaho pakunak, razwioŭ rukami tak, jak by pastanawiŭszy iści na ŭsio, twar padniaŭ da hary i pierszy raz, jak pryszoŭ siudy, krychu macniejszym hołasom prahawaryŭ:

— Aj, aj! Kab nawet sam rabin kala taho harochu chadziŭ, to i toj zjeŭ by krychu… taki haroch!

U słowach jaho było stolki žaru, katoraho žywot hałodny nabraŭsia dla pieknaho harochu, szto nichto z byŭszych u chaci nie padumaŭ śmiejacca. Naprociŭ, stary Karejba i jaho dwa syny czutaczku spachmurnieli. Adzin tolki Tomkiewicz, widać, mieŭ achwotu iznoŭ wylezci s swaim žartam, alež strymaŭsia i jon, bo ubaczyŭ, szto kachanaja jaho zsunułasia z łaŭki i, staŭszy kala komina, cikawa i z pawahoju ŭzirałasia na žyda swaimi wialikimi siwymi waczyma.

— Woś jak! — adazwaŭsia sam haspadar. Znaczyć, ty tak zbiadnieŭ, Gedalku! Ja to ŭžo, musić, hadoŭ z dziesiać, jak nia widzieŭ ciabie; ale kaliś bywaŭ czasta ŭ Wołpie i pomniŭ, szto tabie žyłosia dobra…

— Zbiadnieŭ, ponoczku, zbiadnieŭ…

Tomkiewicz strymacca ŭžo nia moh:

— A kab tak ślapy hołaho abakraŭ, — huknuŭ, — jak heta praŭda, szto jon biedny! Katory z ich biedny?! Ŭsie jany pjaŭki, kroŭju ludzkaju napojenyje… słowa honorowaho czaławieka!

Gedali pawoli zwiarnuŭ twar da hawaryŭszaho, hlanuŭ na jaho nia hnieŭnym, a niejakim zadumanym pohladom, kij wypuściŭ i, padniaŭszy da hrudziej ruki, raschiliŭ swoj parwany chałat. Pad łachmanami widniełasia saroczka tak padziortaja, szto praz jaje wializnyje dziry swieciłasia paczarnieŭszaje, chudoje cieła. Karotki, achrypły kaszel schapiŭ jaho pry hetym za hrudzi. Praz padziortyje rukawy chałata widać było hołyje pleczy.

— Niechlujstwa! — burknuŭ Tomkiewicz i plunuŭ hołasno na siaredzinu chaty.

Stajaŭszaja kala prypieczku Karejbicha adwiarnułasia, szepczuczy: „Matka Boska!“… Karejba swaimi hrubymi palcami zabarabaniŭ pa stału, a Januk niespadziewana dla ŭsich zahawaryŭ swaim tonkim dzidziaczym hołasom:

— Czamu pan nie zdymie swajej torby s plecz? Skiń pan jaje z siabie, budź łaskaŭ!

Tomkiewicz prysnuŭ ad śmiechu:

— Pan! Nu i pan! Cha, cha, cha, cha! słowa honorowaho czała wieka, jak žyŭ, nie dawiałosia mnie jaszcze czuć, kab hetakich łapsardakoŭ nazywali panami. Widać, szto pan Jan wielmi delikatny zrabiŭsia ŭ horadzi.

Chłapiec zaczyrwanieŭsia, jak wisznia, i, z hordaścju szasnacaciletniaho himnazisty padymajuczy hoławu, adciaŭ:

— Pan Tomkiewicz mo szmat ab czym jeszcze nikoli i nia czuŭ; ale my to ŭžo wiedajem daŭno, szto czaławiek z nawukaju pawinien być delikatnym dla kožnaho.

— Cicha, Januk! Cicha! — burkauŭ na swajho lubimczyka stary Karejba. Ale zaraz łaskawa dadaŭ:

— Nu, Gedali, zdymi ŭžo, ci szto, hety miech i wyprastujsia, kali panicz tak chocze.

Widać było, szto Gedali wielmi rady z hetaho; jon zaraz paczaŭ zdymać praz pleczy i hoławu hrubyje sznury pakunku, alež jamu niejak nie udawałosia: ruki dryžali, dy zakaszlaŭ mocna.

Jadwisia! pamažy jamu! — zakamandawaŭ Januk.

Dzieŭczyna, stajaŭszaja bližej usich da žyda, skoczyła i, jak bacz, pierakinuła swaimi nie nadta kab małymi ruczkami puk hrubych sznuroŭ praz jaho hoławu. — Tomkiewicz iznoŭ nie wytrywaŭ:

— Jezus, Maryja! — kryknuŭ, — jaszcze czaho nie stawała, kab panna Jadwiha ruczki swaje kala lapserdakoŭ žydoŭskich zapeckała! Szto zalisznie, taho ŭžo, słowa honorowaho czaławieka, i świni nie jaduć!

Alež Jadwisia, pasłusznaja tolki kamandzi swajho brata-himnazisty, dla inszych mieła wostry, kuśliwy jazyk.

— Niechaj pan Tomkiewicz budzieć spakojny; szto panu da maich ruk! Jak zapeckaju, to i pamyju, a wady ŭžo u pana prasić nia budu.

— A szto tam majecie ŭ hetaj torbi? može žabrujecie? — szyroka adkrywajuczy huby ciahuczym hołasom zapytałasia maci siamji.

Gedali pakruciŭ haławoj.

— Ja nie žabrak.

— A sztož tam jość ŭ torbi?

— Ja kramnik, ja chadžu pa dwaroch dy wakolicach szlachty, nu dyj pa chatach mužyckich chadžu i pradaju tawar.

— Adnak žež — ŭ zadumcy paczaŭ Karejba, jak ty moh tak zbiadnieć? Ja pomniu, twaja žonka mieła ŭ Wołpi kramu z solaj, žalezam i ŭsialakaj drabiazoj, a ty mieŭ chatu ŭłasnuju, dyj churmanawaŭ. Pomniu, och, pomniu ja tyje czasy, kali jaszcze ŭ lapciach, panie dabradzieju, pryježdžaŭ da Wołpy i da was zachodziŭ. U twajej žonki kuplaŭ, szto było treba. Rastaropnaja i pryhožaja žydoŭka była twaja Merka… A bryczkaj twajej dyk raz jeździŭ da strecznaho brata, až za Słonimam. Sztož heta s taboj zrabiłasia?

Gedali, apiorszysia ab komin, stajaŭ ciapier prosta, peŭny ŭ tym, szto užo tutaka jamu niczoha kiepskaho nia zrobiać. Na zapytannie Karejby jon adkazaŭ:

— Szto? Woś szto… Boh dapuściŭ… Chata maja ŭ Wołpi zhareła.

— A szkoda, szkoda! — z žalem prahawaryŭ Karejba.

— To i dobra! kryknuŭ Tomkiewicz. — Jeŭ woŭk, i woŭka zjeli! Ci heta jany mała budynkoŭ ludzkich padpalili? U Kreŭni hetaj wiasny spalili pohrab z wodkaj, a ŭ Paŭłoŭcy — karczmu.

Cicha i zlohka paruszyŭ Gedali pleczami i skazaŭ:

— Ja nie padpaliwaŭ.

— A, bo nia moh; a kab moh, to i ty padpaliŭby.

— Nie padpaliŭby — ŭmieszaŭsia Karejba. — Ja jaho daŭniej dobra znaŭ, czaławiek byŭ spakojny. A Merka twaja jak majecca? Ci i jana ŭžo ŭ Wołpi kramy nie trymajeć?

— Pamierła.

— Hladziecie! pamierła! szyroka znoŭ adkryła huby Karejbicha, — a-a-a! jaszcze nie staraja była baba! A s czahož jana pamierła?

Żyd spuściŭ woczy.

— Boh dapusciŭ… nia tut spaminajuczy, s kiepskaj chwaroby.

— Znaczyć, s chalery — skazaŭ Karejba.

A akonom, bystra waruszaczy styrczaczymi wusami, žywa żwiarnuŭsia da žyda:

— Nu, žydzie! — zahutaryŭ, — jak zaŭtra budziesz iści cieraz Szumnuju, to, słowa honorowaho czaławieka, dam tabie harniec świežaho harochu, tolki skažy jak zawiecca taja chwaroba, s katoraj pamierła, twaja žonka! cha, cha, cha, cha!

Gedali niespakojna pierakrywiň rot.

— Nu, nia tut spaminajuczy, heta kiepskaja chwaroba…

— Ale ty mnie hawary, jak jana zawiecca.

— Jak jana zawiecca? A na szto heta hawaryć, jak jana zawiecca!

— Ni za szto, padła, nie skaže! Kab jaho parezać na kawałki, — i to nie! — zahudzieŭ sa śmiecham Tomkiewicz.

— Taki ŭžo u ich durny zababon, paŭtaryŭ Ściopka.

Januk, zaczyrwanieŭszysia, jak by kaho wuczaczy, wyhawaryŭ:

— Heta nie pa ludzku prymuszać kaho-koleczy da taho, szto jamu prykraść robić.

Widać, szto paczynaŭ brać sprawu žyda da serca; pry hetym chacieŭ dawiedacca, szto stałosia z końmi, katorych kaliści hety žyd mieŭ.

— A koni? — spytaŭ.

— Adzin zdoch, a druhi aslep, i musiŭ pradać jaho za 15 rubloŭ.

— Ale ty dziaciej taki mnoha mieŭ, paczaŭ Karejba; — pomniu, jak byŭ u was, to ich piaciero kruciłasia kala twajej Mery.

— Siemiero — paprawiu Gedali.

— A Jezus! — kryknuła Karejbicha, siemiero wykarmić dy wyhadawać, ci to žarty?!

I, apiorszy kaścistu szczoku na zahrubiełaj dałoni, žałaśliwa kiwała haławoju. Jana dobra wiedała, szto znaczyć karmić i mieć dzieci, nawet dobra majuczysia, a szto hawaryć, kali heta zdarycca ŭ biednaści. I ŭ hołasie jaje czuwać było spahadannie baćkoŭskim boleściam i trudam, kali jana, hledziaczy miłaserna na žyda, spytała:

— A ŭ jakim wieku?

Pawoli, trochi z horkim, trochi z radosnym uśmiecham raskazaŭ, szto adno tolki z jaho dziaciej było ŭžo susim darosłaje: heta daczka, katoraja paśla śmierci matki dahladała i hadawała mienszych. Z tych mienszych adzin syn wuczyŭsia na szeŭca, druhi chadziŭ na nawuku da talmud-tory — takoj, znaczyć, szkołki žydoŭskaj dla biednych dziaciej; — treci syn niczoha nie wuczyŭsia, bo rozumu jamu Boh nie daŭ, a czaćwiorty, Chaimka, byŭ wielmi razumny, tolki jaszcze susim maleńki. Dźwie daczki małodszyje nadta chacieli pajsci na słužbu jakuju, alež nima jak, bo i nie nawuczylisia niczoha, i siły u ich niechwat.

— Dziela taho siadziać sabie ŭ chaci i panczochi na prodaž robiać. Adna, Małka, maje 15 hadoŭ i wielmi pieknaja, ale takaja biełaja, jak papier, i nikoli niczoha nie haworyć. — Czamu jana ŭsio maŭczyć? Czy jon wiedaje! Može z nudy, ci z biedy, bo joj treba byłob bolej jeści dy pawiesialicca; a hetaho nimaszaka! Usie wosiem žywuć u adnoj kanury i majuć na tydzień try rubli, katoryje jon musić zarabić. Paśla pažaru cełaho bahactwa u jaho astałosia 80 rubloŭ; za hetyje hroszy jon nakupiŭ tawaroŭ i ciapier szto tydzień waroczajecca da dziaciej na szabas i prynosić im try rubli… nu, kali Boh daść, czasam bolej, rubloŭ czatyry, abo piać, heta redka kali bywaje… najczaściej pa try, i tahdy biada; kab niazhorsz pražyć, treba byłob im wosiem rubloŭ na tydzień! Ach! ach! kab jon mieŭ wosiem rubloŭ nu tydzień, jakojež heta byłob szczaście dla jaho samoha i dla jaho dziaciej!

Hawaryŭby daŭžej, ale paczaŭ kaszlać. Pierajszoŭszy pawoli na palczykach czaść chaty, plunuŭ ŭ kut i wiarnuŭsia na swajo miesco. Usie maŭczali. Zdawałosia, szto duch litości pieralacieŭ praz hetuju chatu i miahkim swaim kryłom prawioŭ pa ŭsich hetych hrubych twarach.

Karejba barabaniŭ palcami pa stale i dumaŭ… Ab czym? Može ab swajoj biednaj moładaści, kali ŭ łapciach zachodziŭ da chaty Gedala i wiesiało hamaniŭ z jaho žonkaj, Meraj. Karejbicha, padpiorszyś dałoniaj, dumała, može, ab adnoj z pamiorszych swaich doczak, katoraja za hod pierad śmiercju, dyk, jak ciapier daczka Gedala, zrabiłasia biełaj, niby papier i maŭczaliwaj, niby zduszenaja ptuszka. Ścopka siadzieŭ kala akna, boradu padpior rukoju, i, morszczaczy swoj bieły łob, dumaŭ. Mieŭ i jon dobruju zahwozdku: za hod idzi s chaty, da wojska!

Dziela taho, prysłuchwajuczyś da hora czužoha, zmarkatnieŭ i jon. Jadwisia, katoraja jaszcze ab hory niczoha nia wiedała, prysieła na ziamli dy, adkinuŭszy nazad swaje załatyje wołasy, z padniataju twaraj ustawiłaś ŭ žyda swaimi zdziŭlenymi siwymi waczami. Adzin Tomkiewicz, widać, kisły czahoś, niawycierpieŭ iznoŭ:

— A lichaž tabie, žydzie, kazała stolki dziaciej napładzić!

Gedali adkazaŭ:

— Wiedama, u samych biednych zaŭsiahdy dziaciej najbolej.

Ale zadzynkacieŭ iznoŭ dziciaczy śmieły hołas Januka:

— Niechaj pan siadzieć, panie Gedalu, praszu pana sieści.

Gedali pakłaniŭsia, a Karejba paczaŭ ŭ zadumcy:

— Ale, ot, jakije na świeci bywajuć zdarennia! Czaławiek spakojny, szczyra pracujuczy, prapaŭ, a hety szelma, Mendel z Szumnaj, kruciel, szto niachaj Boh baronić, a hlań — bahaciejeć, až strach biare! Czuŭ, ŭžo Szumnuju zdymaje u arendu.

Pry hetym woczy jaho blisnuli trochi złościaj i pakasilisia na akanoma. Chadzili pahałoski, szto Tomkiewicz u zmowi z bahatym Mendlem biez litości abiraŭ haspadara Szumnaj. Niaŭsmak było heta akanomu, Karejba že paŭtaryŭ znoŭ:

Jadwisia.


Jadwisia.

— Ha? czamu heta tak? Hety niczoha złoha nie zrabiŭ — dyj ŭ biadzie, a toj hicel bahaczom..! Woś jak na świeci — lepszamu horsz, horszamu lepsz.

Gedali zrabiŭ niekolki szahoŭ u piarod i paczaŭ niaśmieła:

— Wybaczajcie, wielmožnyje pany, u nas na hetaje jość prykazka.

Jadwisia zawaruszyłasia; nadta ŭžo lubiła jana kazki dy prykazki. Żyd wyprastawaŭsia i paczaŭ bajać:

— U nas tak staić napisana: kali Boh chacieŭ dać hetamu świetu bibliju, to skazaŭ, kab zyszlisia da Jaho ŭsie hory. Hory, wiedama, pasłuchali Boha; wialikije pastali na pieradzi, dawolnyje z taho, szto jany wialikije, i ždali, katoraj z ich Boh daść bibliju. Boh paŭziraŭsia, paŭziraŭsia, dy kliknuŭ da siabie najmienszuju haru, takuju małuju, szto jana była saŭsim schawaŭszysia za wialikimi i dumała sabie, szto jaje Boh nawat i nie ubaczyć. Ale Boh taki kliknuŭ jaje i skazaŭ: „Daju tabie bibliju, bo ty chacia i nie wialikaja, ale ŭ waczoh maich bolej warta ad tych wialikich. A czamu ty bolej warta? Dziela taho, szto jany hardziacca, a ty nie, i jaszcze tamu, szto z ich szmat kamienioŭ paspadała na ludziej, a z ciabie niwodnaho“. I daŭ Boh bibliju najmienszaj hare. Dyk adzin nasz wialiki rabin, zwaŭsia jon Ben-Jehuda, wytłumaczyŭ, szto prykazka heta pakazwajeć, jak maleńki czaławieczak možeć bolej wartawaci ad wialikaho, kali jon biez hardaści dy nikomu złoha nia robić, a toj dyk hardliwy i szmat czaho niedobraho ludcom narabiŭ.

Stuknuŭszy dałoniaju pa stale, stary Karejba blisnuŭ waczami i kryknuŭ:

— Praŭda! Woś, prymieram, panie Tomkiewicz, kali mnie pan Palicki duszyŭ sudami, choczuczy niesprawiedliwa adabraci ad mianie ziamielku, zhryzsia ja tahdy, szto mała nie zachwareŭ. A ŭsiož czasta dumaŭ sabie: chacia jon i wialiki pan, a ja tolki szlachcic łapciowy, ŭsiož taki lepszy ad jaho, bo jon kryŭdziciel dyj hardliwy, a ja nikomu jaszcze wady nie zamuciŭ… moram krywi dy swajho potu dabiŭsia taho, szto maju; i nie raz prychodziłosia, panie, i pamahczy kamu…

— Praszu wybaczyć pana, adazwaŭsia Gedali, toje, szto pan ciapier skazaŭ — to jość takije jahady, szto rastuć na kaluczym kuście… tolki ja nia wiedaju, jak toj kust zawiecca, szto tak koleć…

Jak by pytajuczy, pawioŭ wokam pa ŭsiech twarach.

— Može szypszyna? — padskazała Jadwisia.

— Aha, panienka dobra wiedaje… szypszyna! szypszyna! U nas i ab hetym jość ładnaja prykazka.

Dzieŭczynka plasnuła dałoniami. Gedali pryhasszym swaim pohladam paŭziraŭsia na jaje, i uśmiechajuczysia, paczaŭ: — Aj! jakaja panienka wiasiołaja! wielmi dobra baczyć, kali chto taki wiasioły. Och! kab heta maja Małka była takaja wiasiołaja! Jana rawieśnica paniency; rostu takoha, tolki biełaja, jak papier, nikoli niczoha nie haworyć. Kali panienka chocze, to ja i hetuju prykazku raskažu… U nas tak staić napisana: Kali žydki byli ŭ miawoli babilonskaj, žyŭ adzin wielmi wuczony i nabožny czaławiek, a zwaŭsia Uryel. I byŭ jon nadta dobry, i dziela taho, szto byŭ taki dobry, jon nijakim paradkam nia moh być ŭ niawoli. Kali baczyŭ, szto žydoŭ nadta užo kryŭdzili, to tak płakaŭ, szto, zdawałosia, z wialikimi bolami cełaje serce wyliwałosia praz woczy. I iszoŭ jon da tych, szto cierpieli ad niesprawiedliwaści czužoj, i pamahaŭ, czym moh. Adnamu dawaŭ krychu swajho rozumu, druhomu — krychu hroszej, a treciaho hładziŭ pa twary, bytcam maci dzicio swaje, kali jano chworaje. Ale lahczej ad hetaho nie było jamu, i takaja horecz dy bol ścisnuli jaho serce, szto paczaŭ kryczać, kab Boh daŭ jamu śmierć. Nu, Boh śmierci nia daŭ — a tolki pasłaŭ jamu son. Pryśniłosia jamu, szto jon z hetym narodom u niawoli babilonskaj, szto adzin z narodu pryszoŭ da jaho dy kažeć: Rebe Uryel, daradź mnie, jak pastupić ŭ hetaj sprawi. I chacieŭ jon ŭžo paradzić — i nia moh, bo jazyk ŭ hubie kałom staŭ. A druhi czaławiek pryszoŭ i kažeć: Rebe Uryel, nawuczy ty majho syna czytać ŭ światych knihach. Chacieŭ jon wuczyć, i nia moh — sam czytać zabyŭsia. Pryszoŭ i treci czaławiek dy prosicca: Rebe Uryel, daj mnie szto niebudź jeści. Chacieŭ jon dać, dy nia moh: ceły jaho majontak niehdzie prapaŭ.

Rebe Uryel kryknuŭ straszenna i razbudziŭsia; paczuŭ, szto ŭ haławie majeć toj samy rozum, szto mieŭ piersz, i szto ŭsio dabro jość kala jaho. Tahdy upaŭ jon na twar pierad Boham dy maliŭsia: „Nia szli mnie jaszcze, Božeczka, śmierci, bo, chacia ja nadta nieszczasny, ale ŭsiož szczaśliŭszy ad inszych tamu, szto mahu pacieszyć tych, chto smutny“… — A adzin nasz wialiki rabin, zwaŭsia jon Ben-Akiba, hamaniŭ, szto prykazka heta wuczyć, kab, kali chto nieszczasny i smucicca z hetaho, kab ahladzieŭsia kala siabie, a ubaczyć, szto na tym kuści szypszyny, pamiž katoraho jon siadzić, rastuć i sałodkije jahady.

Hladzicie! — skazaŭ Karejba — jaki ty, Gdal, razumny! Stolki prykazkoŭ umiejesz na pamiać!… I niazhorszyje nawat hetyje twaje kazki! daliboh, niazhorszyje, chacia i žydoŭskije. Sadzisiaž, pahaworym ciapier ab tym harosi!…

Pacieszeny zroblenaj jamu łaskaj, alež i nastraszeny znoŭ uspaminnaniem ab harosi, Gedali uśmiechaŭsia, wadziŭ niespakojna waczyma i, kłaniajuczysia, bałbataŭ, szto niczoha… nie szkodzić… jon sabie pastaić… Alež Jadwisia sarwałasia z ziamli, schapiła zydel dy, stauluczy jaho kala žyda, z uśmieszkam na swaich rumianych wustach skazała:

— Siedajcie, praszu! Peŭnie ŭžo nohi ad stajannia zabaleli! Szto tam, siedajcie lepiej!

Słowy „szto tam“ byli skazany da ruchu, katory zrabiŭ žyd, kab pacaławać ruczku, padajuczuju jamu zydel.

— A siedaj že, chwaroba! — kryknuŭ prykazwajuczy Karejba.

Żyd sadryhnuŭsia ad strachu i, jak bacz, sieŭ. Znajszoŭsia ciapier blizka ahniu, i widać było ŭsim, jak dryžali jaho ruki i nohi, hrudzi padymalisia ŭ czastym oddychu, a woczy tak zapali, szto z pasiarod žoŭtaj, delikatnaj skury łobu dy szczok mihacieli jak dźwie czornyje, haraczyje iskry.

— Alež i drenna wyhladajesz! lepszych ad ciabie ŭ trunu kładuć, paczaŭ Karejba. — Musić ty chwory, ci szto?

— Chwory, wielmožny panie, chwory!….

I raskazaŭ, jak paśla pažaru i žonczynaj śmierci paczaŭ kaszlać dy słabieć; ale za dwa aposznije hody jamu ŭsio robicca horej, dy horej; wielmi ciśnieć jaho nieszta ŭ hrudzioch, i taki ŭžo jon biazsilny, strach jaki! Kab jon nia byŭ chwory, mohby chadzić chutczej dy zarablać barždžej, može nawat lepszy jaki interes prydumaŭby sabie… Ale heta takaja chwaroba, szto wielmi siły adbirajeć…

Małyje, szustryje woczy Karejby zawilhatnieli pad hustymi brywiami. Ciapier dobra jon prypomniŭ tuju szczaśliwuju dla Gedala paru, kramu jaho žonki i pajezdku ŭ jaho budzie až da Słonima; prypomniu, — i ŭziaŭ jaho žal. Sam byŭszy kaliś biednym, Karejba znaŭ ŭsie niaŭzhody biednaty dyj mieŭ jaszcze da hetaho miahkuju duszu ŭ swaim ćwiordym ciele.

— Suchoty, ci szto? — prahawaryŭ u poŭhołasa. — Czamuž ty, licha, nia leczyszsia?

— Ja byŭ u doktara.

— A szto tabie skazaŭ doktar?

— Szto? Jon skazaŭ, kab ja szto dzień jeŭ miasa, piŭ szmat małaka, mała chadziŭ dyj szto tydzień stawiŭ banki.

I horki śmiech pralacieŭ pa jaho twary,

I raskazaŭ, jak paśla pažaru i žonczynaj śmierci paczaŭ kaszlać dy słabieć; ale za dwa aposznije hody jamu ŭsio robicca horej, dy horej; wielmi ciśnieć jaho nieszta ŭ hrudzioch, i taki ŭžo jon biazsilny, strach jaki! Kab jon nia byŭ chwory, mohby chadzić chutczej dy zarablać barždžej, — može nawat lepszy jaki interes prydumaŭby sabie… Ale heta takaja chwaroba, szto wielmi siły adbirajeć…

Małyje, szustryje woczy Karejby zawilhatnieli pad hustymi brywiami. Ciapier dobra jon prypomniu tuju szczaśliwuju dla Gedala paru, kramu jaho žonki i pajezdku ŭ jaho budzie až da Słonima; prypomniŭ, — i ŭziaŭ jaho žal. Sam byŭszy kaliś biednym, Karejba znaŭ ŭsie niaŭzhody biednaty dyj mieŭ jaszcze da hetaho miahkuju duszu ŭ swaim ćwiordym ciele.

— Suchoty, ci szto? — prahawaryŭ ŭ poŭhołasa. — Czamuž ty, licha, nia leczyszsia?

— Ja byŭ u doktara.

— A szto tabie skazaŭ doktar?

— Szto? Jon skazaŭ, kab ja szto dzień jeŭ miasa, piŭ szmat małaka, mała chadziŭ dyj szto tydzień stawiŭ bańki.

I horki śmiech pralacieŭ pa jaho twary, i łob zmorszczyŭsia da samych siwych wałasoŭ.

Jeści miaso i małako pić ja nie mahu, bo heta doraha… Chadzić že muszu mnoha, bo ŭ hetym moj ceły zarabotak… Nu, u adnym ja pasłuchaŭ doktara… bańki staŭlu kožny tydzień… Jany tolki załatoŭku kasztujuć, nu… załatoŭku na tydzień ja mahu adliczyć na leczennie…

— Ach, Jezus! — ździwiłasia Karejbicha, — jakžež wy možecie chadzić stolki, chwarejuczy?…

Żyd pierastaŭ śmiejacca i adkazaŭ:

— Chadžu!

Tym czasam Jadwisia, katoraja wybiehła na niekolki minut ŭ sieni, wiarnułasia z niewialikim biełym zbankom i padskaczyła da žyda.

— Może małaka choczecie? spytałasia, padajuczy jamu zbanok.

Nawat pa waczoch widać było, szto Gedali hałodny. Ale, pahladzieŭszy na zbanok, nality niedaŭna nadojenym, jaszcze ciopłym małakom, jon adkazaŭ, kruciaczy haławoju:

— Dziakuj paniency; mnie hetaho nia možna.

— Szto? trefna? — zaśmiejausia Tomkiewicz.

— Mnie hetaho nia možna.

— To može chleba z masłam? — adazwaŭsia Januk.

Gedali niczoha ŭžo nie skazaŭ, tolki znoŭ pakruciŭ haławoj.

Wot, zjeli by bulby z solaju, a to asłabniecie saŭsim, — zaprasiła Karejbicha, pazirajuczy u, harszczok, dzie było jaszcze krychu bulby.

Ŭ kłopoci ad ŭsiaho hetaho Gedali, pazirajuczy ŭ storanu, skazaŭ:

— Dziakuj wielmožnym panom za ŭsio. Ŭžo ja zaŭtra padjem u szynkara ŭ Szumnaj.

— Nu, i żywiž z hetymi ludźmi! — hrubym basam zahałasiŭ akanom, kali jany nawat z chryścijanskaj ruki kawałka chleba nia woźmuć, bytcam usio naszaje dla ich zaraza. Ale, słowa honorowaho czaławieka, sabaczaja ich wiera! niechaj ich czerci woźmuć z ich trefami, dy hałodnymi bachurami razam!

— Praŭdy! — paćwiardziŭ Karejba. — Prymieram, hety: jeści nia majeć czaho, leczycca niet za szto, a kali dobry czaławiek zachoczeć krychu jaho pakarmić, to jamu niejakije zababony skarystać z hetaho nie pazwolać. Praz heta czaławiek, chacia i dobraje maje serce, chaładniejeć da ich.

Gedali słuchaŭ, schiliŭ pakorna hoławu i ciažka ŭzdychnuŭ. A jak padniaŭ jon hoławu iznoŭ, to na joj widna była hłubokaja dumka. Rastaropność świeciłasia nawat na jaho twary. I krychu achrypłym cichim hołasom jon paczaŭ:

— Heta praŭda, szto wielmožnyje pany haworać. Jość na świecie stolki nieszczaścia, skolki piasku ŭ wialikim mory. Adno nieszczaście jość z biady, druhoje — z chwaroby, treciaje — ad swarki, a czaćwiortaje z taho, szto czaławiek nia maje rozumu. Ale tak zaŭsiahdy nia budzie na świeci. Prydzieć taki czas, kali ŭsieńka budzie dobra. Ad kaho hety czas pryjdzie? U nas i ab hetym jość pieknaja prykazka.

Sieŭ prosta, dałoni pałažyŭ na kaleni i krychu padniaŭ twar. Widać, nadyszła na jaho dobraja minuta. Može prykazka, katoruju mieŭ raskazać, była najlepszaju, može, ciepłata ahniu dy ludzkaja dabrata sahreli jaho cieła i duszu.

— U nas tak staić napisana: Ŭ starym horadzi Jeszurum na wysokim kreśli siadzieŭ ŭ wialikaj szkoli wialiki rabin Majsiej Ben-Majmon, a wakoł jaho siadzieła sto, može tysiacza, a može i dziesiać tysiaczoŭ wucznioŭ. Jon da ich hawaryŭ pa-arabsku, pa-hrecku i inaczej; bo jon byŭ taki rabin, szto ni da wodnaho narodu nia mieŭ nienawiści i hdzie tolki znachodziŭ razumnaho czaławieka, to prychilaŭsia da jaho, jak by to byŭ žyd. Kali jon pierastaŭ hawaryć, padniaŭsia z łaŭki najlepszy jaho wuczanik, katory zwaŭsia Ben-Jehuda, i skazaŭ: „Rebe, ŭ biblii ja nie razumieju adnaje reczy! Rastłumacz mnie, kab ja jaje paniaŭ“. „A czaho ty nie razumiejesz?“ spytaŭsia Ben-Majmon. Ben-Jehuda adkazaŭ: „Ja nie razumieju, chto byli tyje anioły, szto pryśnilisia naszamu predku Jakubu, ŭzychodziaczy pa drabinach da nieba i znoŭ zwaroczwajuczysia na ziamlu?“ Ben-Majmon padumaŭ i paczaŭ hawaryć: „Hetyje anioły, to wialikije ludzi, szto stanowiacca dobrymi, dy mudrymi, znaczyć, iduć szto raz wyžej ŭ haru. Im trudna iści da hary, ale jany iduć; bo majuć takije siły i takije wialikije žadannia, kab zajści tudy, skul možna nabrać szmat dabraty. Niechaj jany zawucca prarokami, niechaj wuczonymi, ci miłasiernaho serca, ci prosta wialikimi, ale ŭsie jany jość anioły, szto uzychodziać da nieba“. — Tak skazaŭ Ben-Majmon. Ale Ben-Jehuda nie zaspakoiŭsia jaszcze i pytaŭsia dalej: „A czamu heta, rebe, jany jduć raz ŭ haru, druhi raz zychodziać ŭ niz. Kali jany tak žadajuć byci ŭ niebi, czamuž jany tam nie zastajucca, ale znoŭ nazad zychodziać na ziamlu?“ — Ben-Majmon ustrasianuŭ swaimi biełymi wałasami, jak lew, i adkazaŭ: — „Kab jany zastawaliś u niebi i nie waroczaliś na ziamlu, dyk tahdy nie bylib jany aniołami! Ŭ hary nabirajuć jany mnoha dabraty i rozumu i zwaroczwajucca na doł, kab razsiewaci tyje bahactwa pa ziamli. I hdzie jany zasiejuć ziamlu, tam rodzicca lepszaje zbože, nima swarak, ale szyrycca spakoj, i ludcy miensz płaczuć, bolej cieszacca. Woś dziela czaho jany zwaroczwajucca na ziamlu, chacia im heta trudna prychodzicca, i dziela taho, Ben-Jehuda, jany anioły“. — Ben-Majmon pierastaŭ hawaryć, a Ben-Jehuda i ŭsie, szto byli tam, cieszylisia i dziakawali jamu za toje, szto daŭ im takoje pieknaje abiecannie. Ben-Majmon spytaŭsia: — „Jakojež daŭ ja wam abiecannie?“ — A Ben-Jehuda atkazaŭ: „Hetyje anioły, rebe, zrobiać niekali, szto na świeci nia budzieć ŭžo ni hoładu, ni swarki, ni durnych, ni takich, szto płaczuć, szto ŭ sercy swaim kryczać, szto im wielmi kiepska!“

Januk.


Januk.

Ale, musić nia tolki Ben-Jehuda z Jeszurum, a i daloki patomak jaho, Gedali z Wołpy, wielmi cieszyŭsia abiecanniem Rabbi-Majmona. Wialikaja pieramiena zrabiłasia ŭ im. Nohi ŭ pakryŭlenych i zapylenych botach mocna apior na padłodzy, padniaŭ pleczy, z katorych zwieszwaliś padziortyje rukawy. Twar padniaŭ da stoli, i jaho siwaja barada attapyryłasia, bytcam sierabrystaje skrydło. Błysk ahniu padaŭ jamu na łob, aświeczwajuczy na im morszczyny, ale z bliszczastych waczej tak i biło wialikaje zadawalennie.

Razam adkrytuju tonkuju szyju Gedala abwiła silnaja maładaja ruka, a rumianyje huby, schiliŭszysia nad zbaroždženym morszczynami łobam, wycisnuli na im mocny pacałunak. Zrabiŭ heta Januk, katory, ŭstaŭszy ad stała i padchodziaczy pawoli da kominu, z wialikim uwaženniem prysłuchwaŭsia da apawiedannioŭ žyda, i ciapier, astanawiŭszyś pierad im, raptam kinuŭsia da jaho, abniaŭ jaho za szyju i pacaławaŭ ŭ lob. Patym adyszoŭ i, apiorszyś pleczmi na roh komina, stajaŭ z pachilenaj haławoju, czyrwony, jak by zasaromaŭszyś. Nieszta ŭ chłapcu zahawaryła: ci wialikaje zlitawannie nad biednym czaławiekam, szto z takoj wieraj hawaryŭ ab zbaŭcach świetu? ci szczyraje kachannie ludziej-aniołoŭ? ci niejakaja nadzieja, szto može jon sam kali-niebudź budzieć takim aniołam?…

Cieraz dźwiery da sianiej pakazałasia haława kabiety ŭ czyrwonaj chustcy na rudych wałasach i szapnuła sztości Jadwisi, katoraja, ubaczyŭszy jaje, wiesiało padskoczyła da dźwiarej.

— Tatka! dzieŭczata i chłopcy choczuć pabaczyć tawary kramnika! Ci možna?

— Možeb i možna było, ale ty, musić, wielmi nia choczesz hetaho? — zažartawaŭ stary Karejba.

Jadwisia apuściła ruki i, jak by prosiaczy, ŭzirałasia na baćku. Wielmi ŭžož joj chaciełasia pahladzieć tawaroŭ kramnika.

— Ci muszczynskije kamzelki jość? — spytaŭ Ściopka, ŭstajuczy ad akna.

— Raskrywaj, žydzie, swoj pakunak, kali panna Jadwiga tak choczeć! — huknuŭ Tomkiewicz.

O! ab hetym nia treba było jaho i pra. Skory bytcam jamu s pałowu hadoŭ dy hora pamienszała, pružysty, bytcam nikoli nie chwareŭ, sarwaŭsia z zedla i, prysieŭszy na ziamli, staŭ razbłutawać wiaroŭki pakunka; ruki jaho z radaści dryžali. Jakoje szczaście! Prywiali jaho siudy, niby złodzieja, dumaú, szto wyszturchajuć, złajuć, može nawat na sud padaduć, až tutaka nia tolki szto, pakryczaŭszy krychu, pazwolili pasiadzieć i pahawaryć, ale jaszcze kažuć i tawary pakazać… Može, udascca pradać i zarabić… Siahonnia sierada; paśla zaŭtra treba zwaroczwacca da dziaciej… a tut jaszcze da troch tydniowych brakuje rubla. Zarabić! zarabić! na chleb i banki dla siabie; na chleb, bulbu i siakije-takije łachmany dla dziaciej!

Tomkiewicz.


Tomkiewicz.

Mistyk[1], cieszaczy siabie tym rajem, szto prydzie na ziamlu, niawiedamy pieśniar z pamiacju, poŭnaj starych apawiedannioŭ, suchotnik, ciahajuczy pa świeci swoj hoład dy łachmany — ŭsio heta, jak baczysz, ŭ im zhinuła, a na ich miesca zjawiŭsia wioskowy kramnik, usłužny, bystry z niespakojnymi i radosnymi waczyma, z hutarliwym za zubami jazykom.

Mužczynskije kamzelki? jakže, maju! czamuž ich nia mieć? Paniency može treba stužki błakitnyje? a paniczu szponki da rukawoŭ? Maju holki, szpilki, huziki, roznyje chustki, nadta pieknyje parkali, załatyje pierścionki, naparstki, nici, tasiemki…

Nawat dryžannie noh i chryp ŭ hrudziach jak by znikli.

— Hej! Gedalka! — niby žartujuczy, niby napraŭdu, zakryczaŭ Karejba, — a sztož budzieć z tym harocham, szto ty ŭ mianie zjeŭ? ha? može ab hetym pahaworym?

— O! ciapier ŭžo Gedali nie bajaŭsia saŭsim! Pawoli i tolki ciažka sapuczy, padyszoŭ jon da stała, dy, kłaniajuczyś prad haspadarom, z miłym uśmiecham paczaŭ!

— Wybaczajcie, wielmožny panie, u nas i na heta prykazka jość woś jakaja:

Car Salamon mieŭ wialikije bahactwa, a Joze, pastuch, — byŭ saŭsim biedny. Adnaho razu hety Joze pryjszoŭ ŭ szabas da pałacu cara, azirnuŭsia, ci chto nie hladzić, dy ŭziaŭ sa stała kawałak kugielu. Ale adzin pryjaciel cara ubaczyŭ heta, jak pastuch ŭziaŭ kawałak kugielu, dy prywioŭ jaho da Salamona. A Salamon…

Tutaka Karejba, hledziaczy na ruchliwy twar žyda, až za boki schapiŭsia sa śmiechu dy kryknuŭ:

— Ho, ho!… Gedalka! hetuju prykazku, musić ty ŭžo sam składajesz, ja heta z twaje miny baczu… Hetaho musić u was nima napisanaho… Ale ŭ twajoj haławie jość hetaje: car Salamon nia siek Jozy za kawałak kugiela, ale daŭ jamu jaszcze muki na strawu? praŭdy? szto?

— Praŭdy, wielmožny panie!

— Nu, to niechaj ja ŭžo na siahonnia budu carom Salamonam; niechaj majo piarojdzieć… dziela staraj znajomości z taboju. Niczoha tabie za hety haroch nie zrablu, a ŭ wosień, kali budu mieć zdarennie da Wołpy, to pryszlu dla twaich dziaciej z poŭboczki bulby.

Żyd kinuŭsia da ruki haspadara dy, całujuczy jaje z wialikaj radaści, bałbataŭ:

— Kab wielmožny pan byŭ taki szczaśliwy, jak ja panu žyczu! kab pan sabie druhi taki chwalwarak kupiŭ! kab pan, nu, sto jaszcze takich pieknych synoŭ i doczak, jak hetyje paniczy i taja panienka, wychawaŭ…

Karejbicha buchnuła na cełuju chatu śmiecham na aposzniaje žyczennie žyda.

— A badaj ciabie, žydzie! a badaj ciabie! Oto placie! Taki chwory, a jazyk jaszcze jak toj pytel.

Prad prypiekam było szumna dy ludna. Kab lepiej baczyć tawary, dałažyli na prypieczku droŭ. Ahoń hareŭ wialiki, zichaciaczy, i horaczo zrabiłosia u chaci, jak ŭ piekli. Ale nichto na heta nie zwažaŭ: ŭsie, szto tam byli, pryzwyczailisia da ŭsiaho. Dwoje maładych parabkoŭ dy dźwie maładyje dzieńki uwajszli z staroj haspadyniaj iz radnioj haspadara chaty złažyli adnu zaciekaŭlenuju razwiesialeŭszujusia hramadu.

Pasiaredzini nad hurbaj chwarbiastaj, błyskuczaj drabiaczy siadzieŭ na ziamli Gedali, ažyŭleny, kłapatliwy, zwaroczwajuczyś na ŭsie storany, razkładajuczy czyrwonyje parkali dy chusty, abo u dwoch palcach pakruczywajuczy mosiendžnyje naparstki, stalowyje huziki, srebnyje pierścionki. Jadwisia i Januk siadzieli tak sama na ziamli, kaposzaczysia u tawarach, wybirajuczy z szczabietanniem to adno, to druhoje. Karejbicha i Ściopka stajali za kramnikam, razpaścirajuczy i ahladajuczy mužczynskije kamizelki, babskije chustki; parabki dy dzieŭki wychilali z prad ahniu swaje szyrokije pleczy dy czyrwonyje twary. Nawat staraja haspadynia zwieszwała swaju skorczenuju biazzubuju, śmiajuczujusia twar nad haławoj Jadwisi i Januka dy szapiatliwym hołasam kazała padać dwa łokci parkalu — na chwartuch.

Trezor i toj wypaŭ z kuta, umieszaŭsia miež ludziej i, dziaŭkajuczy, chacia jaho i adhaniali, lez swaimi ubałoczenymi łapami na razłoženyje tawary.


∗          ∗

Nocz była ciomnaja i tolki ŭ hary jaśniejuczaja niazliczenymi hwiezdami, jak Gedali z warot chwalwarku znoŭ wychodziŭ na pole. Na sustreczu jamu niossia kryk palawych świarszczoŭ. U prydarožnaj trawie ŭ zieleni paloŭ świrczali jany takim wialikim choram, tak wostra, krykliwie dy z takim paśpiecham — skazaŭby im kaniesznie treba było wyśpiewaci swaju pieśniu dy kab prad poŭnoczaju zamoŭknuć. Na darozi pad szyroka raskinuŭszymisia wierbami było saŭsim czorna; pa paloch szyrokich szumieŭ cicha dy adnastajnie. La stadoły, katoraja zaraz za warotami ciahnułasia nizkim cieniem, stajała wysokaja nieruchomaja topola. Żyd padyszoŭ da jaje, skinuŭ z plecz pakunak i, praz niejakiś czas szepczuczy, liczyŭ zarabotak siahonniaszniaho wieczaru. Pradaŭ taki nia mała — zarabiu poŭ rubla dy byů nadta rady. Tolki było jamu choładno dy jeść chacieŭ. Niczoha! Zaŭtra nahrejecca na soncy i padjeść sabie u szynkara z Szumnaj. Pierastaŭ liczyć i hlanuŭ na hwiezdy. Pad nieruchomymi topolami padniaŭ ruki ŭ wierch i admaŭlaŭ wiaczornuju malitwu.

— Dziakuj Tabie, Panie świetu, szto narod moj Ty wybraŭ z pamižy ŭsich narodoŭ!

Gedali admaŭlaŭ wiaczornuju malitwu.


Gedali admaŭlaŭ wiaczornuju malitwu.

Tutaka ŭstrasianuŭ jaho kaszel; pad saroczkaju z wialikimi dzirami pa jaho cieli, wysachszym dy ściamniełym, pralacieła drož.

— Dziakuj Tabie, Panie świetu, szto stwaryŭ mianie tak, jak chacieŭ!

Krychu potym ležaŭ naŭznicz, majuczy pad haławoj pakunak, raskinuŭszy ruki pa mokraj trawie. Zdalok, z pola, czutny byŭ poświst Ściopki, katory iznoŭ paszoŭ pilnawaci bulby dy harochu. U chmurnaj ciemnacie wiarbowaj prysady zatupatali kapyty kania, na katorym Tomkiewicz adježdžaŭ da chaty, dy zhinuli ŭ daleczynie. U chwalwarku užo ŭsie spali. Daloka hdzieści hrała pastuchowaja dudka. Świarszczy pierastali śpiewać.

Gedali nia spaŭ. Dumaŭ ab niehadanym zarobku, katory byŭ niespadziewanaj zorkaj na jaho ciomnym niebi. A može pamiež wiecznym niebam a biazsonymi jaho waczmi haraczka suchotnika zawiesiła ludziej-aniołoŭ, katoryje to ŭzychodzili da hary, to zstupali ŭ doł, kab siejaci sałodkaść dy świet na ziamli, na katoraj kaliści nia budzieć užo ani hora, ani swarby, ani takich, szto płaczuć i ŭ sercy swaim hamaniać, szto im nadta drenna…


  1. Czaławiek, katory lubić razmyszlać ab tajemnicach wiery.