Rodnyje zierniaty (1916)/II/Wosień/Kazki žyćcia
← Jak moj dziadźka pryščeplaŭ jabłyni | Kazki žyćcia Апавяданьне Аўтар: Якуб Колас 1916 год |
Jak ludzi kormiać i pojać ziamlu → |
Іншыя публікацыі гэтага твора: Адзінокае дрэва. |
Kazki žyćcia.
Heto było samaje zwyčajnaje drewo. A kali jano i zwaračało na siabie ŭwahu, to chiba tolki tym, što stajało adzinoka. Ale toj, chto ščyra čytaje knihu pryrody i ŭniknuŭ u jaje žyćcio, ješče prymieciŭ-by, što henaje drewo, aproč swajej adzinoty, mieło niešto čysta swojskaje, asobnaje, što prynaležało tolki jamu adnamu. Nawat ahulny wyhlad jaho twaru bo i drewo maje swoj woblik — mieŭ charaktar cikawaj asobnaści. A jak takich ščyrych ŭspahadnych znajkoŭ abo zusim nie było, abo było nadta mała, to nichto nie zwaračaŭ na jaho ŭwahi, i jano stajało tut, zakinutaje i krychu źniewaženaje ludźmi.
Spierša nawat zdawałosia, što hetaje zakinutaje adzinokaje drewo stajało zboku žyćcia — bolš hibieło, čym žyło, a napraŭdu wyhladzieło, što jano žyło šmat paŭniej i hłybiej pačuwało žyćcio nawat tych dreŭ, što raśli ŭ lesi. Taki ŭžo charaktar adzinoty, heto jaje noraŭ, jaje istota. I chto choče žyć paŭniejšym žyćciom i hastrej pranikać jaho ciemry hłybiny, toj pawinien žyć adzinokim i niezaležnym. Adzin tolki wiecier lubiŭ časta warušyć lisćcio hetaho drewa, hojdać jaho halinki i šeptać jamu chitra-lośliwyje rečy. Tolki wiecier — choć i časta jon dźmie ŭ pustych hałowach — umieje być stałym, umieje maŭčać.
Praŭda, krumkač-harapašnik nie adzin raz čuŭ tyje razmowy-šepty wietru i drewa. Ale krumkač zališnie wažny dla taho, kab raznosić čužyje hutarki pa świeci; chiba tak, źniačeňku pramowicca kali. Zatoje-ž krumkač, kali što skaže, to skaže praŭdu. Zatym-to i warony pawažajuć jaho.
Była tut ješče adna wažnaja asoba, biez katoraj nie adbywałasia niwodnaja tutejšaja sprawa. Asoba heta — ručajok. I časta, bywała, jšła žywaja hutarka miž wietram, drewam i ruččom, a krumkač načujučy tut, lubiŭ pasłuchać ich haworku i sam nawat zredka ŭstaŭlaŭ swajo mudraje słowa.
A što było najdziŭniejšym, dyk heto toje, što jak wiecier, tak i ručajok krepka palubili adzinokaje drewo; pa hetaj pryčynie, nikoli nie było zhody miž wietram i ručajkom. Kažu: „palubili“, bo jnačej trudna nazwać ich takuju ščyruju prychilnaść. Ale treba pamiatać, što badaj kožnaja reč maje dwa baki: pakazny i supraŭdny. Može heto pakaznoha boku zdawałosia, što ručajok z wietram mocna ŭkachalisia ŭ drewo. Nichaj ab hetym sudziać mudryje i kiemnyje ludzi, a ja tolki raskažu, jak usio tut było.
Wiasnoj i ŭ letku časta-časta pryletaŭ wiecier da drewa, abyjmaŭ jaho i swaimi pacałunkami asušaŭ rosku z zialonaho liścia jaho.
— Jak ja lublu ciabie, majo ty miłaje i pryhožaje, — hawaryŭ wiecier, — ty słuchaj tolki mianie i boľš nikoha, spuścisia na maju świedamaść, na siłu maju, na majo mocnaje kachańnie. Može chaładnó tabie? ja prahaniu chmary, ačyšču niebo i skažu soncu, kab hreło ciabie. Lublu ja dzietak twaich, bo twaje dzietki — maje dzietki! I wiecier prynikaŭ da jaho ješče ciaśniej i abyjmaŭ mocna-mocna.
Drewo ŭsio dryžeło nia to z radaści, nia to ad trywohi i asypało swajo nasieńnie. Wiecier padchopliwaŭ jaho i nios daloka-daloka. Za doŭhije časy jon mnoha zanios usiudy nasieńnia henaho. Z nasieńnia taho wyras ceły les, u katorym i spačywaŭ, jak było horača, hety chitry i zły wiecier. Jak tolki jon wywichrowywaŭsia ü świet, pačynaŭ bałbatać ručajok, ciakučy kala samaho kareńnia:
— Wiedaješ, rybka, — žurčeŭ ručajok: — mnie zdajecca, što heny wiecier falšywy twoj pryjaciel. Jazykom jon nima wiedama što haworyć: jon tabie i chmary razhonić, i soncu prykaže, — słuchaj jaho tolki! A ŭ wosień uń jakije štuki wykidaje! A zimoj što robić? Ty zamiraješ na ŭsiu zimu, ničoha nia čuješ, što jon tut wytwaraje. A ja, choć praz lod, dy čuju! Swistun! Nia słuchaj ty jaho! Dzie twaje dzietki? Usich razahnaŭ jon, a ty adno staiš tut, jak sirata, i twaje dzieci śmiajucca s ciabie, bo tak panawučaŭ ich wiecier. Inšaja sprawa — ja. Pierš na-pierš my — susiedzi, i ŭ nas mnoha supolnaho, dyk nam treba mocna trymacca adno druhoha, bo my — dzieci ziamli…
Nia skončyŭ ručajok hawaryć, bo nalacieû wiecier i sypnuŭ sa złości u ručajok cełaje wobłaka pyłu.
Wysušu, jak skurat u Piatroüku, — pahraziŭ siardzita wiecier.
— Uj, batrak suświetny! — skazaŭ ručajok, paciamnieŭšy ad pyłu.
— Što?
— Batrak! batrak! batrak! — hrymieŭ ručajok.
— Ja car usiaho świetu!
— Kažy heta durniejšym za samoha, a nia mnie, wałacuha! Ci-ž možna wieryć tabie, kali ŭ ciabie siem piatnic na tydzień?! — Adnym słowam uhniawiŭsia ručajok, dy i ciarpieńnia nie stało, i jon pabieh dalej, bubniučy ŭsiu darohu na wiecier: jamu było krychu kryŭdna, bo drewo bolš chiliłosia da wietru, čym da jaho.
Čamu?
Ručajok nijak nia moh uziać hetaho na rozum. Praŭda, ŭrešci jon zastanawiŭsia na dumcy, što wiecier bolš maje ŭwahi ad drewa zatym, što jon jazykom leńcić i tudy i siudy; nie haworyć praŭdy, a zamazywaje wočy roznymi bajkami. Jakby tam ni było, a heto nikolečy nia ciešyło ručajka i jamu ad hetaho nie było lahčej.
A što dumało samo drewo?
Jano časta nudziłosia tut adno. Jamu chaciełosia pabačyć swaich dzietak, pahutaryć sa swaimi rodnymi, i wyhladało jano takim zadumiennym i sumnym. Za doŭhije časy jano prywykło da swajej adzinoty, i strach jak lubiło azirać hetaje žyćcio, što kipieło ŭwakoł, i ŭsie źjawy, jakije wynikali i na niebi, i na ziamli. I bywali ŭ jaho i takije momenty, kali ničoha nia dumałosia, było tak lohka i dobra, i sami liści jaho cicha śpiewali. Lubiło jano pasłuchać, što hamaniŭ niepasieda-wiecier i ručajok; lubiło jano, tolki nia ŭmieło skazać jamu, jak jano lubić jaho. A ručajok paličyŭ ŭsio heto za poŭnuju nieŭwahu k swajej asobi.
Tolki-ž raz padniałasia nawalnica. Chmary, jak muchi nad harščkom kućci, wilisia čornym rojem nad ziamloj, apiarezwajučysia ahniawistymi stužkami. Strašna było. Ale treba było ŭmiešacca tut wietru, i ciapier jon źjawiŭsia takim, jakim jon i jość pa swajej natury: bujanam i zabijakam. Cuć-čuć strywało biednaje drewo — tak rwaŭ i kryšyŭ jaho wiecier. Nawat krumkač pawinien byŭ mocna uščamić kapciurami halinu, kab nia skinucca.
— Zdajecca, ja tabie nie nasieńnie z hetaho drewa, što chočeš sarwać i mianie dla swajej zabaŭki! — siardzita skazaŭ krumkač.
Tut u drewa razwiazalisia wočy; paznało jano, jaki wiecier chitry i zły jaho pryjaciel.
Uhniawiŭsia i ručajok. Jon nadźmuŭsia, nasupiŭsia i wykaciŭsia z bierahoŭ, zapienieny ŭwieś. Zniewaženy, na jaho pahlad, drewam, jon adyšoŭsia dalej. Ubačyło drewo, što siabry jaho pakinuli.
— Sto rabić?
— Puści hłybiej karennie ŭ ziamlu! — skazaŭ krumkač, mudraja ptuška, latučy na razdabytki.