Rodnyje zierniaty (1916)/IV/Da swajho Boha
← Biełaruś pad Rasiejej | Da swajho Boha Апавяданьне Аўтар: Стэфан Жаромскі 1916 год Арыгінальная назва: Do swego Boga (1895) Пераклад: Вацлаў Ластоўскі |
Biełaruskaje adradžeńnie → |
Da swajho Boha.
Wuzieńkaja darožka ciahniecca praz husty, padšyty maładym saśniakom les, adkrywajučy pamiž wierchawin sosan mały razdzieł. Haliny sosan, na katorych nalahło śniehu, zhibajucca ad cižaru nad hetaj lesawoj darožkaj, ledźwie aznačenaj dźwiema barazionkami ŭ śniahu, što prawiali sielanskije sani.
Dzień byŭ marcowy — jasny, marozliwy.
Ciapier, kali na zachodzi nastaje sini źmierk, nawat hurby, panawiewanyje nawakoł pnioŭ, robiacca sypkimi, jak muka. Na dziŭna-čystym, jasnym prastory niabiesnym, aświečenym ŭžo wiačornaju zorkaju, les staić, bytcym niejki wializarny carkoŭny mur. I tolki cichi wieciarok trusić z wiarchowak dreŭ drabniusieńki śniehawy pyłok, katory pływie miž halla, bytcym pabłutanyje cieni kadzilnaho dymu.
Ciša tam hłuchaja, biazmiernaja, śmiarotnaja.
Darožkaj teju idzie stary, zhrybieły, jak hałubiec siwieńki, sielanin Chwelka z unučkaj swajej Teafilkaj. Poły panošenaho kažucha za pojas zatknuŭ, kijom daloka pierad siabie ścihaje, šyroka staŭlaje nohi, sapić i kašlaje, — ale nie prystaje, choć pačyrwanieŭšyje wočy ślozami zabiehajuć, choć pot sciekaje marščynami pa ssochłym twary. Teafilka stupaje swaimi wialikimi botami ŭ ślady dziedawy, što-momant chustku na hrudziach uwiazywaje i, choć zmahłasia, choć ledźwie nie pàdaje, dy nie adstaje ad staroha. Trywožna pazirajuć na zorku, što ŭsio jarčej świecić nad lesam, i paśpiešujucca dalej.
Čatyry dni iduć užo hetak, karocienka spačywajučy pry stahoch siena i pustych pawietkach, načujučy pa chatach, adzinoka, zdalok za wioskami stajačych, pierebywajučy biazludnyje pustyni, ciomnyje i hłuchije; topčuć pa zaspach hłybokich, pa ladoch rek i wazior, śnieham pryparušenych, źwiniačych pad nahami, — ažno s pad Drahičyna: kab spowiedzi «uchapić».
Što-hodu iduć hetak u dwajoch — s taho času, jak na čužuju wieru ich zapisali. Bo hrešniki wialikije jany: zdradniki aboje…
Ješče pierad tym, jak usich hwałtam pierewaračwać stali, stary Chwelka synu swajmu ziamlu adpisaŭ, unučki dačekaŭsia, niawiestku pachawaŭ; adno paciery, pry piečy siedziačy, admaŭlaŭ, — kali jamu nieždana i niehadana na kazionnuju wieru padpisacca zahadali. Synu takže, ŭnučcy takže — ŭsiej wioscy…
Sam archipop niešta da ich hawaryŭ, usich u wołaść sahnaŭšy. Ale wioska nie paddałasia.
Adnaje zimowaje nočy najšło wojsko, ludziej wyhnało s chat na adkrytaje pole ŭ maroz traskučy. Try dni kazaki pa chatach abozam stajali, skacinku režučy i ništožučy dabytak. Try dni pierabyli ludzi na poli — z adkrytymi hałowami, na śniahu, da Boha molučysia. Urešci wajenny načalnik wialikim hniewam źniaŭsia — dawaj bić! Da hołaho razdziewali mužčyn i žanok, bjučy pa čarodzie dy krepka! — Ažno ŭ kancy narod usiej wioski zaŭziaŭsia: staŭ sam razdziewacca, sam pad nahajki kłaścisia nawałam; a Chwelisioŭ syn, Lawon, s kułakami sunuŭsia da načalnika, da Haławinskaho… Tož tahdy sudny dzień nastaŭ.
Bili taho Lawona nahajkami ŭ šaścioch na śmierć, adziežu z jaho zdzierli, načalnik šporami plečy hołamu, na śniahu ŭ krywi ležačamu, sam paroň, rawučy ŭ biezprytomnicy: «padpišyś!»
Nie pamahło!
Nie, nie… šeptaŭ toj.
To jaho, ŭmirajučaho, padniać zahadaŭ, k sabie adwiarnuć, dy pytaŭ:
— Ty prawasłaŭny?
— Nie, unijat, tutejšy…
Tak i skanaŭ, šepčučy: «nie, nie!..»
A kali pačali dziciatka kwoleńkaje — unučku Teafilku bić, Chweliś nie strywaŭ: padpisaŭ dušu swaju i ŭnučynu na wieru čužuju… Staroje było ŭ jaho serce — dziedawo. Jak list dryžeŭ, kala noh u maskala walaŭsia, pryšwy botaŭ jamu caławaŭ, pakul padpisaŭsia…
S tej pary što-hod pierad Wialikadniom iduć Bohu kajacca za zdradu. Dzied takuju darohu znaje, dzie nia tolki žandara, ale i čeławieka žywoha nie sustrenieš…
Skraj lesu Chweliś spyniŭsia, z nahi na nahu pierestupaje, wusny ŭ jaho dryžać: pierad im pole śnieham pakrytaje, roŭnaje, biazludnaje, dalokaje. Pola hetaho jon nie znaje. Chat niekolki pawinna stajać tut pad lesam.
— Nia toje pole… prašeptaŭ sam da siabie ŭ trywozi.
Pasiarod abšaru šuhawieja rwie sypkije hrudki śniehu, to ich raznosić, to wieje, jak zbožža, to ceły prahon pola ciahnie za saboju, jak abrusa, to jaho daloka daloka lejkaju ŭ horu padkinie, to, bytcym kłuby dymu, s kanca ŭ kaniec kłubicca.
— Zabłudziŭsia ja, stary dureń, oj! — kaže cicha, na patylicu spichajučy šapku.
— Za hetym śledam chadziem, dziedku…
— Za śledam.
Probujuć iznoŭ i topčucca pa kaleni ŭ śniahu. A śnieh na poli lažyć hłyboka-hłyboka, wiecier luty, bura idzie. Ssochšyje letašnije bylinki dzie-nie-dzie pa-nad śnieham tyrčać, chistajučysia ŭ wichry i žałasna, bytcym nad hetaju dziaŭčynkaju, hałosiučy…
Zledzianieŭšy jałowiec ažno bliščyć, šypšynnyje kalučki čeplajucca za spadničonku, jak litaściwyje ruki, što chacieli-by strymać.
Abutak aboim čysta razmok, nohi pramierźli, duch zajmaje…
— Iš ty, unučka, jak nas hety wiecier, maskoŭski słuha, ad našaho Boha adhaniaje! — miemle skrepšym jazykom stary.
Raptam niešta azwałosia i kipić hłucha za imi; to siwier wyciaŭ u les. I zakałychaŭsia les, zastahnaŭ. Ciapier šuhawieja dźmie ná ich, skumaty razwiewaje, ŭ wočy žmieniami śniehu, jak taŭčonaje škło wojstrymi, kidaje. Što-momant, jak žywy asiłak, biaremia śniehu z miejsca na miejsco pierakinie, ździraje jaho da hołaj ziamli i niasie wysoka pa-nad lesam.
Kamień tam byŭ wialiki na poli; da jaho dawałaklisia, sieli spačyć…
Razam zapanawała ciemra: to nočka pryjšła, noč ciomnaja. Šuhawieja ŭ joj kipić doŭha, doŭha… Časam raptoŭna prycichnie, i tady z wyšyni niabiesnaje spływaje na pustyniu bieły, zimny, nikły pieraświet miesiaca. Ledzianyje pramieni jaho aświečajuć dźwie prytulenyje k sabie, astyhšyje, śnieham pryparušenyje hałowy, miortwyje, rasplusnutyje wočy i wisiačyje na ich, u Jod pieramienienyje ślozy…
Kali ŭzyjšła i razhárełasia raničnaja zorka, iznoŭ na raŭninie stało cicha. Tolki cichije wieciarki zmietajuć z wiarchowak dreŭ lohki, śniežny pyłok, i pływie jon, bytcym dym kadzilny, nad miortwaju raŭninaju…